masiek napisał(a):
(...) a i w umowie wyraźnie jest napisane że kupujący zapoznał się ze stanem technicznym pojazdu (...)
Ten zapis nic nie znaczy. Wymyślił go kiedyś jakiś spryciarz, po to, by móc spuszczać na drzewa nabywców zgłaszających się z reklamacjami i od tamtej pory na stałe wszedł do szablonów umów sprzedaży dostępnych w necie.
W praktyce nabywca oświadcza: owszem, stan techniczny pojazdu był mi znany, ALE według opisu przedstawionego przez sprzedawcę. Przy kupnie dokonałem zwyczajowo przyjętych oględzin, o wadzie silnika sprzedawca nic nie wspomniał, cena jest jak za pojazd pełnowartościowy (bez takich uszkodzeń), o wadzie nie ma też słowa w umowie. Zostałem wprowadzony w błąd co do stanu pojazdu, żądam więc obniżenia ceny, albo odstępuję od umowy, zwracam towar i żądam zwrotu ceny.
- To odnośnie zapisu w umowie, przez który dużo ludzi odpuszcza, gdy zostali oszukani (oczywiście nie mówię, że Bobek chciał kogoś oszukać!!).
W zaistniałej sytuacji nabywca stwierdził, że w motocyklu są wady, o których nie został poinformowany w chwili sprzedaży i przy zwyczajowo przyjętych oględzinach nie mógł owych wad dostrzec, dopiero rozebranie motocykla pozwoliło je zauważyć.
Zastosowanie znajdują tu przepisy kodeksu cywilnego regulujące odpowiedzialność sprzedawcy względem kupującego za wady sprzedanej rzeczy - czyli rękojmię - art. 556 kc i następne.
Kupujący po stwierdzeniu wad może:
a) olać sprawę i nie walczyć o swoje,
b) zwrócić się do sprzedawcy z żądaniem obniżenia ceny,
c) jeśli wady są istotne (klejony silnik to wada istotna), odstąpić od umowy, wezwać do odbioru motocykla i zwrotu zapłaconej ceny, zażądać zwrotu kosztów przechowania motocykla do czasu jego odbioru, a także zwrotu kosztów, które poniósł w związku z zawarciem umowy (w tym przypadku koszty dojazdu do i od Ciebie, zwrotu kosztów rejestrowania pojazdu - jeśli się za to wziął).
Z tym że MUSI UDOWODNIĆ, że wady rzeczy, na które się powołuje, istniały w chwili zakupu, że nie z rozpieprzył motka sam, a teraz próbuje naciągnąć Ciebie.
Kluczowe dla oceny sprawy pod tym względem będzie zagadnienie kiedy kupił moto i kiedy zgłosił wady. Gdyby nastąpiło to po kilku miesiącach, mógłbyś go olać, ale że chodzi o kilka dni, to już robi się trudniej.
Każdy powie, że nie ma możliwości, by w kilka dni:
a) kupić moto,
b) rozbić je tak, by trzeba było kleić silnik,
c) zdobyć wszystkie uszkodzone części, rozebrać, poskładać i zgłosić się do sprzedawcy.
Zwłaszcza, że podejrzewam, iż w razie potrzeby ekspertyza będzie mogła określić, czy połączenie klejem zostało wykonane kilka dni, czy kilka miesięcy/kilka lat wcześniej.
Okoliczność, że Ty nie wiedziałeś o tych wadach, nie wyłącza Twojej odpowiedzialności.
Lepiej załatwić sprawę polubownie, wytłumaczyć gościowi, że mimo tego uszkodzenia wszystko jest git, spuścić mu tysiaka, czy 2 z ceny, podpisać odpowiedni aneks do umowy i spać spokojnie. Ostatecznie oddać hajs, zabrać moto i ponownie je wystawić z odpowiednią informacją.
Chyba że jesteś absolutnie pewny, że tego uszkodzenia wcześniej nie było. Ale z tego co mówisz, wynika, że moto miało jakieś powypadkowe naprawy, więc pewności tej raczej nie masz.
Pytanie, czy kwota o którą toczy się spór jest na tyle duża, że sprawia, iż gra jest warta świeczki - zarówno dla Ciebie, jak i dla niego.
Jedno jest pewne - jeśli skoczycie sobie do gardeł, to obaj będziecie w plecy, a zarobi na Was jedynie skarb państwa (koszty sądowe) i ewentualnie biegły, któremu sąd zleci sporządzenie opinii (za którą finalnie zapłaci ten, kto przegra sprawę).
pzdr - J!